TransEtno

Sztuka ludowa we współczesnym świecie

Ponad ćwierć wieku temu Antoni Kroh, znawca rzeźby ludowej z obszaru polskich Karpat, pisał: W czasach współczesnych nie ma w Polsce „ludu” w dawnym rozumieniu tego słowa. Jakże więc może istnieć „sztuka ludowa”, gdy nie ma „ludu”? Może. Słowo „ludowy" zachowało się w języku nieprzypadkowo. Zmieniło tylko swój zakres znaczeniowy. Obecnie „ludowy” oznacza: „nawiązujący do tradycji chłopskiej, uważający się za kontynuatora tradycji ludowej”.

Dalej zaś Kroh, zawężając swe rozważania do rzeźby, podejmuje próbę sformułowania definicji: Tradycyjne pojęcie „rzeźba ludowa” to – mówiąc w uproszczeniu – rzeźba wykonana przez przedstawiciela ludu, mająca zaspokoić religijne i estetyczne potrzeby ludu, będąca odzwierciedleniem światopoglądu ludu, mająca swe miejsce w chłopskiej kulturze. Natomiast „współczesna rzeźba ludowa” – to rzeźba, która w świadomości odbiorcy (bądź także, w nieco odmienny sposób, wykonawcy) jest bezpośrednią kontynuacją tradycyjnej rzeźby ludowej, nawiązuje do niej, zaspokaja popyt na plastykę chłopską. (...) Jak z powyższego wynika, pojęcia „sztuka ludowa” i „współczesna sztuka ludowa” są to pojęcia oznaczające dwa zjawiska, różniące się od siebie w sposób zasadniczy. Używanie dla obu tych pojęć tego samego określenia „ludowa” jest mylne, bo spowodowane mylnym przeświadczeniem o możliwości rozwoju chłopskiej kultury tradycyjnej w warunkach współczesnych.

W końcu zaś cytowany autor konstatuje: (...) używam terminu „współczesna rzeźba ludowa”, zdając sobie sprawę z jego wewnętrznej sprzeczności.

Rozważaniom Antoniego Kroha upływ czasu nie odebrał aktualności, a wręcz przeciwnie – pewne kwestie zaostrzył. Warto wszakże zauważyć, że mijające dziesięciolecia zmieniając społeczne uwarunkowania sztuki ludowej – rodowód twórców, motywacje ich pracy, krąg odbiorców – nie zmniejszają żywotności samego zjawiska.

Najlepiej to widać latem, kiedy przychodzi czas festiwali, przeglądów folklorystycznych, turniejów rycerskich, barwnych jarmarków na miejskich placach. Stałym elementem plenerowych letnich imprez są kiermasze sztuki ludowej i rękodzieła. Taki kiermasz to czasem tylko ozdobnik, dodatek do głównej atrakcji, a czasem jeden z ważniejszych elementów święta. Kiermasze sztuki ludowej w Żywcu i w Wiśle, w Zakopanem i w Bukowinie Tatrzańskiej, w Kazimierzu Dolnym i w zaolziańskim Jabłonkowie, na rynkach miast, w parkach i w skansenach – przyciągają kupujących i oglądających. Kolorowe stragany pełne rzeźb, drewnianych zabawek, glinianych gwizdków, koronek i haftów, bibułkowych kwiatów, kierpców i mosiężnych dzwonków, mają swych wiernych klientów, ale otaczane są też przez przypadkowych gapiów, grupy wycieczkowiczów, etc. Dla jednych to turystyczna atrakcja, dla innych nostalgiczne przypomnienie urody mijającego świata, atmosfery dawnych odpustów. Tę atmosferę często pogłębia sąsiedztwo stoisk z niedrogą biżuterią, obecność przekupniów z balonikami czy cukrową watą.

Towarzyszące różnym festiwalom prezentacje sztuki ludowej i rękodzieła uzmysławiają, że współcześnie głównym odbiorcą tak określonych wyrobów są mieszczanie, a najczęściej ich specyficzna kategoria: mieszczanie w podróży – wypoczywający na urlopach i weekendach, wycieczkowicze, poszukujący pamiątek z turystycznego wojażu. Zdarzają się także koneserzy, szukający świadomie określonych wyrobów u znanych sobie twórców.

Przywołany przykład kiermaszów sztuki ludowej pozwala przyjrzeć się problemowi rynku na dzieła sztuki ludowej. Najkrócej można powiedzieć, że odbiorców dzieł współczesnych ludowych twórców (od razu trzeba tu dodać, wyprzedzając dalszy tok rozważań: i twórców świadomie uprawiających „sztukę ludową”) podzielić można na trzy kategorie. Pierwsza – to szukający pamiątek turysta, druga – to romantyczny inteligent wrażliwy na urok tradycyjnego rękodzieła, trzecia – to stały mecenas – muzea uzupełniające kolekcje sztuki ludowej, dysponujące jednak z reguły skromnymi zasobami finansowymi. Pierwszy z wymienionych kategorii nabywców kupi najchętniej przedmiot drobny, niedrogi, drugi zainwestuje czasem w zakup okazałego dzieła, zwłaszcza jeśli zyska na tym np. wystrój mieszkania. Kolekcjoner – muzealnik poszuka dzieła najpiękniejszego, charakterystycznego dla warsztatu danego twórcy lub dla tradycji regionu.

Ten ekonomiczny aspekt zagadnienia nie wyczerpuje problemu żywotności sztuki ludowej (lub zwanej ludową) i rękodzieła. Zwraca jednak uwagę na to, że istnieje rynek sztuki ludowej, że związany jest z nim zarobek – zazwyczaj marny, ale jednak zarobek. A zatem mówimy dziś o zjawisku sztuki ludowej używając również języka ekonomii, marketingu, a nie tylko w kategoriach estetyki. Bywa, że odnotować można sukces ekonomiczny jakiegoś twórcy zazwyczaj wtedy, gdy znalazł się stały odbiorca z zagranicy. Kiedy jednak w centrum uwagi znajduje się sztuka – sztuka ludowa – nie można poprzestać na zagadnieniach ekonomii. Trzeba postawić również pytania o kryteria estetyczne i społeczne twórczości, określanej jako sztuka ludowa.

Początek XXI wieku ze znamiennym procesem globalizacji stawia tych pytań przed nami więcej, między innymi także o przyszły rozwój polskiej kultury. Rozszerzył się i przybliżył współczesny Mcświat. Nie ma już „ludu”, nie ma tradycyjnej kultury chłopskiej. W wiejskich domach młodzi ludzie podobnie, jak ich miejscy rówieśnicy, zasiadają przed monitorem komputera. Częściej klikają myszką, niż biorą do ręki kozik, by wydłubać coś z kawałka drewna. Ich miejscy i wiejscy rodzice wieszają na ścianie hiperrealistyczne obrazki tonącego Titanica obok makaty z Janem Pawłem II, dekorują wnętrze jedwabistymi sztucznymi kwiatkami i fototapetą z egzotycznym pejzażem. Czy w tym świecie, we współczesnym społeczeństwie, jest jeszcze miejsce dla sztuki ludowej? Miejsce w mieszkaniach, a nie tylko w muzeach i galeriach? Jaka jest ta sztuka? Kim są jej twórcy? Czy zjawisko, zwane sztuką ludową istnieje w świadomości społecznej?

Jak wiadomo, rozpad tradycyjnej kultury chłopskiej, w której rozwinęła się i której integralną częścią była sztuka ludowa, to proces nienowy, który uległ przyspieszeniu po II wojnie światowej. Migracje, upowszechnienie szkolnictwa, inwazja telewizji, rozwój komunikacji, motoryzacja, a w końcu: wszechobecna reklama – zmieniły życie wsi, w tym także zmieniły upodobania estetyczne ludności wiejskiej. Te upodobania, zresztą już od półwiecza, kształtuje masowa produkcja dewocjonaliów, w tym, jak pisze Aleksander Jackowski, napływ gipsowych, malowanych figurek, których konwencjonalna uroda bardziej się podobała ludziom, niż dawne figury drewniane, na jakie wieś „była skazana”. Nie miała bowiem wyboru. A kiedy możliwość jego się pojawiła, „śliczność” gipsowych figurek wyparła stare świątki.

W efekcie wieś, która w tradycyjnej kulturze była odbiorcą dawnej sztuki ludowej, przestała w niej gustować. Zniknęła kategoria wiejskiego odbiorcy sztuki ludowej, który dla takich badaczy, wielkich uczonych i znawców sztuki ludowej, jak Tadeusz Seweryn, Roman Reinfuss czy Józef Grabowski, był jednym z kryteriów wyróżniającym tę sztukę. Roman Reinfuss wskazywał zarazem, że na sztukę ludową składają się trzy kategorie dzieł: dzieła twórców wiejskich tworzone dla własnego środowiska, dzieła twórców miejskich tworzone na potrzeby ludowego odbiorcy, a także twórczość ludowych (czyli wiejskich) artystów, powstająca na potrzeby odbiorców miejskich. Ten miejski odbiorca to zarówno rynek ukształtowany przez Cepelię, jak i kolekcje muzealne oraz wspomniani już indywidualni miłośnicy rękodzieła i sztuki ludowej.

Już przed laty Roman Reinfuss zwrócił wszakże uwagę na sytuację, kiedy mówi się o sztuce ludowej, a tymczasem ani wykonawca, ani odbiorca nie należą do środowiska ludowego, a jedynie wykonany przedmiot o walorach artystycznych ma cechy formalne wyrobu ludowego. W ostatnich latach zaobserwować można nasilenie tego charakterystycznego zjawiska: oto sztukę „ludową” obrali sobie jako dziedzinę swej twórczej ekspresji uzdolnieni plastycznie mieszkańcy miast – nauczyciele, przedszkolanki, lekarze, urzędnicy, technicy. Także... etnografowie, w pełni świadomi kanonu estetycznego. Z kolei, wśród twórców pochodzących ze wsi i całe życie na wsi mieszkających, których chcielibyśmy zaliczyć do „prawdziwego” ludowego nurtu, znajdziemy osoby z maturą, techników budowlanych, mechaników itp. Tradycyjne rzemiosło, rękodzieło i sztukę ludową odkryli też niektórzy, utalentowani bezrobotni, jako możliwość uprawiania „niszowego” zawodu, dającego możliwość wyjścia z degradującej sytuacji przedłużającego się braku pracy.

Któż wobec tego byłby godzien miana ludowego artysty? Z całą pewnością wszechstronnie uzdolniony stary mistrz Józef Hulka z Łękawicy koło Żywca i jego żona Anna. Z pewnością bibułkarki z żywieckich wsi – zwłaszcza te, wykonujące tradycyjne formy bukietów, różdżek, wieńców. Z pewnością koronkarki z Koniakowa i Istebnej, które wszakże podnoszą problem, czy wykonywane tradycyjną techniką części damskiej bielizny to również sztuka ludowa? Niedawna gorąca dyskusja o stringach wykonywanych techniką koniakowskiej koronki przywróciła aktualność pytaniom o granice sztuki ludowej. Czy przepustką do grona ludowych artystów jest połączenie talentu, wiejskiego pochodzenia, daty urodzenia (metryki co najmniej przedwojennej) i wierność tradycyjnym wzorcom (co wyklucza osławione stringi)?

Należałoby postawić pytanie, czy rzeczywiście trzeba etykietować zjawiska artystyczne, kreślić granice, gdzie zaczyna się i gdzie kończy sztuka ludowa? Wydaje się raczej bezsporne, że każdy zabieg szufladkowania jest zabiegiem sztucznym i jałowym. Nie można jednak, z kolei, lekceważyć wahań i wątpliwości, jakie powstają przy każdej próbie opisu.

Zjawisko, które dziś określamy jako współczesną sztukę ludową, jest zatem złożone i wieloznaczne, ma swój wymiar artystyczny, ale również społeczny. Mieści się w nim również twórczość artystów, w której postrzegamy inspirację sztuką ludową, a która rozwinęła się w kształt indywidualny, oryginalny, uniemożliwiający zaszufladkowanie. Wymienić tu trzeba twórczość Antoniego Toborowicza z Woli Libertowskiej koło żarnowca (w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej), rzeźbiarza bardzo pracowitego, o przebogatej wyobraźni, który chętnie pracuje zarówno nad tematami religijnymi (jest autorem ołtarzy, cyklu drogi krzyżowej i wyposażenia w kilku kościołach), jak i fantastycznymi, tworząc jedyne w swoim rodzaju bestiarium. Nazwanie Toborowicza rzeźbiarzem ludowym to jednak niepotrzebna etykieta, myląca i zawężająca. Podobnie jest w przypadku wielu innych artystów, których twórczości nie da się jednoznacznie zaklasyfikować. A jakże często obserwatorzy odczuwają potrzebę jasnego określenia, że ten artysta jest ludowy, a tamten nieprofesjonalny.

Poza problemem związanym z merytorycznym określeniem zakresu zjawiska pojawia się kłopot z oddzieleniem sztuki ludowej i wartościowego, artystycznego rękodzieła od tego, co można nazwać raczej produkcją pamiątkarską mniej utalentowanych wytwórców. Ci ostatni pojawiają się na przykład chętnie na kiermaszach sztuki ludowej obok uznanych mistrzów rzeźby, malarstwa na szkle, ceramiki, bibułkarstwa, koronki itp. Pojawiają się, choć organizatorzy plenerowych targów sztuki starają się zadbać o ich poziom. Kryteria uczestnictwa w takich imprezach niełatwo stosować, jak zwykle w przypadkach, gdy nieostre i subtelne są granice zjawiska. A w tym przypadku chodzi o tak trudne do „zmierzenia” talent i kanony estetyki.

Skoro ponownie pojawia się wątek kiermaszowych prezentacji sztuki ludowej, to warto może jeszcze się przy nim zatrzymać. Zauważmy, że wyjście sztuki ludowej na ulice w czasie plenerowych imprez ma istotną rolę do spełnienia. Społeczeństwu przekazuje się komunikat: są jeszcze wśród nas twórcy ludowi, trwają tradycyjne rzemiosła i umiejętności, jest miejsce na rękodzieło oraz indywidualizm w unifikującym się świecie przemysłowej produkcji masowej. Poza ideowym i edukacyjnym wątkiem jest wreszcie aspekt ekonomiczny: plenerowe imprezy z kiermaszami sztuki pokazują, że są takie specjalności regionów, jedyne i niepowtarzalne, które przyciągnąć mogą ciekawskich i turystów, na wzmożonym ruchu turystycznym zarobi region, znajdą środki do życia i wzbogacą się jego obywatele. Kiermasze sztuki ludowej są specyficznym jej pokazem. Nie ma tu miejsca na eksponowanie obiektów najwartościowszych i najokazalszych. Te, jako drogie, nie znajdą po prostu nabywców. Czasem znający się na marketingu twórca przywozi np. jedną dużych rozmiarów rzeźbę, która promuje go w oczach znawców, ale przede wszystkim ma przyciągnąć uwagę potencjalnych klientów – na sprzedaż jednak wystawia drobne obiekty, bo te, jako tańsze, łatwiej sprzedać. Specjalnością wielu uczestników wspomnianych targów stały się wyroby zminiaturyzowane: od dzwonków pasterskich po bibułkowe kwiatki. Ot, prawa rynku. Nie wypada zatem narzekać, że handlowa ekspozycja kiermaszowa odstaje poziomem od tego, co oglądamy w czasie wystaw sztuki ludowej, zwłaszcza wystaw pokonkursowych. Niewątpliwą wartością kiermaszów jest możliwość wystawienia i sprzedaży wyrobów wytwórców uprawiających tradycyjne, ginące rzemiosła. Latem 2003 roku ozdobą takich plenerowych targów w Bukowinie Tatrzańskiej była np. piękna, tradycyjna w formie ceramika, przywieziona przez świętokrzyskich garncarzy. Niestety, nie było wielu klientów zainteresowanych zakupem dzbanów i mis – odwiedzających kiermasz przyciągały bardziej kolorowe stoiska. Ceramika ludowa to zanikające dziś rękodzieło, podobnie jak na przykład plecionkarstwo. Nieliczni są już mistrzowie tych specjalności, coraz mniej warsztatów. Inne dziedziny sztuki ewoluują, coraz bardziej odchodząc od tradycyjnego kanonu; taką tendencję widać chociażby w sposobie zdobienia wielkanocnych jajek.

Przypomnijmy jeszcze, że zmianie ulega sytuacja społeczna twórców zwanych ludowymi, którzy dziś wywodzą się z różnych środowisk. Niektórzy z nich zyskali uznanie w swoich miejscowościach, inni sprzedają swe prace częściej w galeriach wielkomiejskich lub zagranicznych. Większość z nich jednak pracuje według podobnego, rozdwojonego rytmu: inne dzieła wykonują na potrzeby muzeów i konkursów organizowanych przez instytucje kultury, inne zaś przeznaczone są na „zwykły” rynek, w tym na kiermasze. Oba rodzaje zapotrzebowania na sztukę ludową podtrzymują ją przy życiu.

Czy jest to jednak wyłącznie sztuczne przedłużanie żywotności? Trzeba być ostrożnym z ferowaniem tak radykalnych wniosków. Nawet jeśli uznajemy wraz z Antonim Krohem, że skończyła się już sztuka ludowa w tradycyjnym jej rozumieniu, to przecież autentyczne jest zjawisko nieustannego czerpania z niej inspiracji. Nadal sztuka ta dostarcza emocji – i twórcom, i odbiorcom. I może te emocje są najważniejsze. Widać to właśnie na kiermaszach. Nawet jeśli te imprezy są trochę wykrzywionym zwierciadłem sztuki ludowej, to jednak bardzo dobrze, że są, że dają okazję nawiązania dyskursu pomiędzy twórcami a klientami, że tym drugim umożliwiają dotknięcie wytworu rąk utalentowanego twórcy. Relacje pomiędzy oglądającymi i kupującymi klientami a sprzedającymi swe wyroby twórcami mają charakter szczególny. Twórcy, mistrzowie rękodzieła, schowani w cieniu zadaszeń chroniących stoiska, zajęci są często swoją pracą: koronkarki heklują, snycerze dłubią w drewnie, bibułkarki wprawnymi palcami zwijają kolejne bibułkowe kwiaty. Ta demonstracja umiejętności wzbudza zainteresowanie widzów, wywołuje komentarze, pomaga nawiązać dialog. Rozmowa zaciekawionego widza z twórcą to czasem wstęp do transakcji. Rozwija się niespieszna akcja, nawiązuje się relacja artysta – kupujący, nabierająca dzięki rozmowie charakteru face to face. Tym bardziej, że twórca, zaopatrzony w identyfikator czy w firmowy szyld, nie jest już anonimowy. Potencjalny klient podziwia nie tylko dzieło, ale też umiejętności konkretnego człowieka. Kiermasze sztuki ludowej to zatem nie tylko oferta zakupu przedmiotów wywodzących swą proweniencję z tradycyjnej kultury, ale także przypomnienie i przeżycie sytuacji należącej już do minionego świata – doświadczenie niegdysiejszej atmosfery zakupów u nieanonimowego sprzedawcy. Tak mało jest takich okazji w dzisiejszym Mcświecie.

Na koniec warto jeszcze zauważyć, że nowym klientem artystów zwanych ludowymi są kościoły, zamawiające na przykład zestawy figur do szopek, często figur ruchomych (szopka Franciszka  Ścierskiego w Bojszowach), ale również ołtarze i drogi krzyżowe. Tak powstał wielki ołtarz dłuta Kazimierza Danka w Wilamowicach, czy liczne realizacje w kościołach Antoniego Toborowicza (Tychy, Dobraków koło Pilicy, Celiny koło Krakowa). Sztuka ludowa wyszła z przydroźnej kapliczki.

Maria Lipok-Bierwiaczonek


Tekst pochodzi z publikacji: „Dawna i współczesna polska i słowacka sztuka ludowa na terenie Euroregionu Beskidy. Materiały z sesji popularnonaukowej zorganizowanej w Bielsku-Białej 8 lipca 2005 roku”, red. Andrzej Jakubiczka, Bielsko-Biała 2005. Wydawnictwo jest cześcią projektu „I ty możesz zostać artystą”, zarządzanego przez Euroregion Beskidy i dofinansowanego przez Unię Europejską ze Wspólnego Funduszu Małych Projektów Phare CBC Polska –Słowacja.