Urbaś Kazimierz
z Cieszyna, ur. 1947 – zm. 2016
Kazo Nędza-Urbaś – legenda polskiej muzyki folkowej, znakomity prymista, popularyzator muzyki Beskidów i całych Karpat w kraju i na świecie (zwłaszcza w środowiskach polonijnych), nauczyciel, z wykształcenia architekt. Od dziecka wykazywał niezwykły talent muzyczny. W 1979 roku założył Grupę Folklorystyczną Torka, działającą początkowo przy filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie i skupiającą studentów z Beskidów Śląskiego. Później Torka przekształciła się w kapelę góralską; koncertowała w kraju i poza jego granicami (m.in. w Austrii, Belgii, Bułgarii, Czechach, Francji, Holandii); wydała płyty: „Szyroko, daleko...”, „Muzyka Karpat”, „Kolędy i pastorałki”. W 2006 roku została uhonorowana Nagrodą im. Oskara Kolberga.
Kazimierz Urbaś całe swoje życie poświęcił muzyce. Był nie tylko znakomitym prymistą, wyróżniającym się oryginalną techniką gry na skrzypcach (grał też na tradycyjnych instrumentach góralskich takich jak gajdy, fujarka, trombita oraz na listku), ale także pomysłodawcą i organizatorem licznych wydarzeń kulturalnych w Cieszynie (m.in. „Pogrzebu Basów”, imprezy kończącej karnawał). Był też nauczycielem. Swoją wiedzę przekazywał młodym adeptom muzyki, kształcąc bezinteresownie (za naukę gry nigdy nie otrzymywał wynagrodzenia) – przez blisko 30 lat – nowe pokolenia instrumentalistów. Spod jego ręki wyszli m.in. członkowie góralskiej sekcji Golec Orkiestry. Uczestniczył także w nagraniach filmów i programów telewizyjnych.
Otrzymał wiele nagród: m.in. podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków w Kazimierzu nad Wisłą (1999) i Żywieckich Godów (1999); Nagrodę Ondraszka (2007), Nagrodę im. ks. Leopolda Jana Szersznika – za twórcze dokonania w zakresie muzyki regionalnej i folklorystycznej, służące zainspirowaniu innych twórców, a przez to jej rozwojowi formalnemu w regionie i w Polsce (2008) czy nagrodę ministra kultury i sztuki – za 30 lat pracy artystycznej. Zmarł 21 stycznia 2016 roku; żegnały go tłumy.
Małgorzata Kiereś, etnograf i kierownik Muzeum Beskidzkiego w Wiśle, o Kazimierzu Urbasiu:
Jo je Kazo Nędza-Urbaś – ta wypowiadana identyfikacja brzmiała dumnie. Najważniejsza w jego życiu muzyczna przygoda to własna kapela Torka, legendarna. W moji kapeli grali wszyscy muzykancio, bo oni mieli u mnie staż – wiele razy radośnie, z uśmiechem podkreślał.
Nie należy do łatwych zadań stworzenie portretu tego muzykanta. Nigdy nie wiadomo było, gdzie go szukać w wędrówce życia. Zwykle nikt nie zdążył zarejestrować, gdzie Kazo spał, gdzie grał, skąd i o której godzinie wracał do domu. Wybrał życie koczownika i włóczęgi, był przecież człowiekiem wolnym. Widział się w roli emisariusza muzycznego dla górali, cieszynioków, i w swoim wyborze był konsekwentny. Wybór tej drogi zapewniał mu życie pełne wydarzeń i wrażeń, chciałoby się dopowiedzieć językiem współczesnej młodzieży: dostarczał adrenaliny. Życie pełne doznań muzycznych, spotkań z ludźmi, których jednym swoim zawołaniem „Ho!” i już pierwszym dźwiękiem skrzypiec pozyskiwał. Żył bez zegarka, między Szczyrkiem, Wisłą, Warszawą, Katowicami, Zakopanem... Koncerty musiały być opóźnione, w końcu odległości przychodziło mu przemierzać w ciągu jednego wieczoru, tu grał bankowcom, tu w domu dziecka, by ostatecznie na balu góralskim w Mostach Jabłonkowskich zostać do rana, przywitać dzień i wschodzące słoneczko. Kazika dotknięcie skrzypiec było magiczne, próba dźwięku, potem zestrojenie i nutki się już kulały, prosto z serca, jedyne, bo Urbasiowe, nie mogły inaczej brzmieć. Wybaczano mu wszystko, nawet życie bez zegarka, bo grał Kazik Urbaś! Techniczna umiejętność, wydobywanie dźwięków, dociekliwość w odkrywaniu nowych sposobów interpretacji – oto prawdziwy Kazo, muzykant.
Każdy z nas ma własną hierarchię wartości, jest nam dany ten wybór. W hierarchii Kazika obok muzyki była zawsze miłość do drugiego człowieka, najpiękniejsze przykazanie z Mateuszowej Ewangelii było praktyczne: miłuj bliźniego swego jak siebie samego. W pełni z tego zdał egzamin, tak jakby już znał sentencję rzymskiego cesarza Marka Aureliusza: dopóki żyjesz, bądź dobry. Dobroć tę widzimy również w postawie rozdawania swojej muzykanckiej wiedzy wszystkim, postawie pedagoga i nauczyciela.
Rozmowa z Kazikiem o muzyce i muzykowaniu była prawdziwą ucztą duchową, miał swój pikantny język, często rubaszny, ale świat, ludzi i wszystkie rzeczy nazywał po imieniu. Kiedy doświadczał zła, niewdzięczności, przebaczał, machając ręką i z wrodzoną inteligencją potrafił z siebie zakpić. Był wobec siebie krytyczny, ale swoje muzykanctwo traktował jak świętość, jako sens swojego istnienia na ziemi, była to dla niego najważniejsza wartość, której pozostał wierny do końca swoich dni.
Wraz z Kazikiem odszedł świat, który pozostał jednak w naszych oczach. Pamiętam, jak o wpół do drugiej w nocy przyszedł prosić mojego ojca, by uszył mu kyrpce... na 8.00 rano. Pamiętam, jak wydłużała się jego droga z centrum Wisły na estradę w parku, 100 metrów, bo po drodze spotykał muzykantów z Detvy, Šariša, Terchovej, kolegów Madziarów i na scenę docierał spóźniony: Wyboczcie, ludeczkowie. Musiołech z nimi zagrać, bo by nie pasowało!
Pięknie w swoich lapidariach moment odejścia człowieka określił Ryszard Kapuściński, pisząc, że człowiek nie odchodzi sam. Razem z nim znika ten świat, który tworzył on wokół siebie, który był jego przedłużeniem, ten odrębny, jedyny, unikalny mikroświat istniejący mocą tego człowieka na ziemi. Wraz ze śmiercią Kazika umiera więc coś jeszcze, coś więcej – zabiera Kazik ze sobą swój unikalny świat, ale w nas pozostaje pamięć, która może trwać. Nawet bowiem, jak śpiewają Buszmeni, kiedy umieramy i wiatr przychodzi tego dnia, by nas stąd wymieść, zatrzeć ślady naszych stóp, to nie zatrze pamięci. To jednak zależy już tylko od nas. Każdy z nas ma własny portret Kazika, cieszyńskiego, karpackiego muzykanta. I niech on w nas pozostanie.
/ źródło: „Relacje–Interpretacje” 2016, nr 1 (41), s. 33–34, www.rok.bielsko.pl/wydawnictwa /